Gdybym była kotem, wymruczałabym o tym wiersz. Niestety, mam ludzkie ciało i najzwyklejszą w świecie krtań zamiast perkawki. To się nazywa poczucie humoru. Dusza kota, los człowieka.
A ty sobie radź.
Podczas śmierci klinicznej umysł tworzy obraz według własnych danych. Szatan Kometa widzi więc przyjacielskie grono zmarłych i świętego Piotra, który otwiera mu drzwi. Takie tam. Ogólnie: raj z fresków kościoła. Fantazyjne, acz nielogiczne. Wśród zmarłych jest bowiem Mama.
– Mama? – pyta zdumiony Szatan. – Jak to?
Mama ściąga brwi. Nie ma powodu, aby być miłą. Mama nie jest miła prawie nigdy i nikt nie może wymagać, aby jakiekolwiek okoliczności to zmieniły. Nawet śmierć kliniczna. Zwłaszcza śmierć kliniczna.
No więc siedzi nabzdyczona i aż się pali, żeby fuknąć. Szatan niby posłusznie drepcze za świętym Piotrem, jednak zwalnia, kręci się niepewnie, kluczy. Mama przykuwa wzrok. A gdy na nią spojrzeć, wszystko wokół gaśnie i już tylko słychać jej głos.
– Wracaj.
Z tym świętym Piotrem można dyskutować. Ale nie z Mamą. By tu się znaleźć, musi wykonać salto mortale z jednego wymiaru w drugi i z powrotem. Najpierw błyskawicznie umrzeć i to tak, żeby nikt nie zauważył i nie wpadł na pomysł reanimacji (!), a potem jeszcze ożyć, bo OIOM się sam nie odwiedzi.
Niezauważona, a perfekcyjnie skalkulowana śmierć to droga do tekturowego raju Szatana Komety, który po kwasie przestał oddychać i drepcze teraz za świętym Piotrem w stronę tego, tak naiwnie opiewanego Królestwa Bezczynności.
– Tam niczego nie ma! – krzyczą oczy Mamy z obsadzonej zmarłymi widowni. Szatan nie jest głupi. Po pierwsze, z tego co pamięta: Mama żyje. Po drugie, nawet jeśli jakimś cudem nie żyje (cóż za trafność, weź nie umrzyj po takim telefonie!), to tylko po to, żeby wyciągnąć ugrzęźniętą w porażonym zwoju dendrytów dupę Szatana.
I wrócić.
– Wracaj.
Ta kropka nienawiści, zamiast wykrzyknika!
Dziesięć napadów padaczkowych. Bezdech. Brak respiratora. Trudno. Mama jest nieugięta. Jakieś rury, jakieś prądy. Łup, łup, po żebrach walą pięści. Wyje sygnał karetki, a Święty Piotr, zrezygnowany odchodzi…
Po tamtym została koszula.
I jeden but zrzucony w drgawkach.
