Idę, patrzę: kość. Kość Lucka. Lucek składa się już z siedmiu kości, dokładnie jak szyja żyrafy. Krąg jest jeden. Reszta to golenie i piszcze. Jest też coś, co udaje czaszkę, to mostek, a więc łączy półkule serca, o którym chodzą legendy, że go nie ma. Oczywisty błąd. Każdy posiada serce, nawet sam Lucyfer, w przeciwnym razie w ogóle by nie istniał i takie też krążą pogłoski. Reasumując: nie ma szatana bez serca. Ale jest z kościami.
Nie opłaca się podpisywać cyrografów! Druga strona natychmiast przestaje się starać.
Rodzą się pytania, zostają same, błąkają się jak sieroty. A takie opiekuńcze państwo. Wszystko na głowie Lucka. Na mostku. Lucek na moście, taki tytuł filmu, trzyma w napięciu, a nie wiadomo o czym. Pewnie o miłości. I śmierci.
Uwielbiam rozmawiać z ludźmi, problem w tym, że nie znam ludzkiego języka. Mówię, jakbym mówiła do kogoś, a tak naprawdę gadam do Jolki. Jolka ostatnio wiosennie, włosy zaplecione, sukienka zwiewna, zamiast strachów żarty, a trzeba przyznać, poczucie humoru diabelskie. Lepsze. Sorry, Lucek. Ile jest ludzi na świecie, którzy kłamią? Wszyscy. Ok, a którzy mówią prawdę? Pytanie jak na maturze. WSZYSCY.
Za dwa tysiące lat, mówi Jolka, będzie wiało nudą odkopalisk robotów, oklepane wierzchy zwrotów, grzeczno-niegrzeczne niedorzeczności, smoltokowe papki płatki, wygładzone babki i cmentarne grabki. Po czym zaczyna śpiewać:
Twarzą szły zakonnice…
Wystarczy jeden człowiek mówiący tylko prawdę i żeś, Lucek, przepierdolił.
A może być duch?
